Выбери любимый жанр
Оценить:

Wybór


Оглавление


50

– Dam franka! Powieszę to dzieło w klozecie! Ogólny rechot.

– Dwa franki! Powieszę do góry nogami. Ciekawe, czy ktoś zauważy.

– Trzy franki!

– Cztery.

– Pięć franków!

Ucicha chichot. Starczy, co za dużo, to niezdrowo. Ten sam żart powtórzony dziesięć razy przestaje śmieszyć.

– Siedem!

– Osiem.

Kiedy z ostatniego rzędu ktoś dla zgrywy zalicytował dziesięć, przestało być zabawnie. To zabrzmiało wręcz nieprzyzwoicie.

Więc nikt się już nie śmiał.

Ale cena została zgłoszona, więc drągal z młotkiem musi doprowadzić spektakl do końca. Takie są reguły aukcji:

– A zatem, mesdames, mesdemoiselles, messieurs, dziesięć franków. Kwota niespotykana na naszych licytacjach. No, ale cóż. Dziesięć franków po raz pierwszy…

Po prawej, w odległym kącie, czyjaś ręka uniosła się w górę.

XIII

W szkarłatnym półmroku, koło wejścia, podniósł się potężny facet. Za zdobną zasłonką namacał tablicę przeciwpożarową i niespiesznie zdjął z haków wielki strażacki topór. Kciukiem lewej dłoni wypróbował, czy dobrze naostrzony. Skrzywił się z dezaprobatą. Jasna sprawa, wisi tylko dla picu. No, dobra. Czas go wypróbować. Olbrzym zerknął na chłopca, wpasował stylisko w dłoń, uśmiechnął się. Na twarzy ma wielką bliznę, która przecina mu czoło, lewą brew, policzek, nozdrze. Rozcięte wargi wyglądają jak przenicowane. Uśmiech wykrzywia mu twarz w przerażający grymas.

Dryblas przykuwa uwagę kobiet.

Czasem wędrując przez mokradła można zobaczyć, jak żmija połyka żabę. Niby obrzydliwe – a nie sposób odwrócić wzroku.

Tu ten sam zachwyt w powiększonych źrenicach: zaraz ulubieniec kobiet Heinz zarąbie chłopca. Wprost na tym rozkosznym dywanie. To takie straszne. I takie ekscytujące. Wykidajło Heinz, na ich oczach, pośród nagich posągów, pośród obrazów pobudzających gwałtowne żądze, wśród sreber i kryształów odrąbie mu głowę. A potem wszyscy razem posiekają go na kawałki i zawiną w dywan…

XIV

Drągal z młotkiem nie zrozumiał, w czym rzecz:

– Chciał pan coś powiedzieć?

– Nic nie chciałem powiedzieć. Po prostu chcę kupić ten obraz.

– Za te gryzmoły chce pan dać więcej niż dziesięć franków? Dobrze, jak pan sobie życzy. Jedenaście franków!

Natychmiast podniosła się ręka po przeciwnej stronie sali.

– Dwanaście.

Ale pierwsza ręka została w górze.

– Trzynaście. Czternaście. Piętnaście.

Żaden z dżentelmenów nie opuszcza ręki. Wówczas drągal z młotkiem oznajmia:

– Dwadzieścia franków!

Ta wygórowana kwota nie stropiła obu chętnych.

– Dwadzieścia pięć, trzydzieści, trzydzieści pięć, czterdzieści.

W sali zaczęto szeptać.

XV

Wykidajło Heinz idzie między stolikami. Powłóczyste spojrzenia kobiet prowadzą jego muskularną sylwetkę, szerokie bary, dłonie jak bochny, czerwony topór wyglądający w takich rękach jak zabawka – i przenoszą się na chłopca w płaszczu przeciwdeszczowym. Wypierdka, który nie wiadomo jak się tu znalazł.

Rudi wewnętrznie skulił się w mały kłębuszek. Po raz pierwszy w życiu poczuł nad sobą skrzydła śmierci. Nie czuł lęku. W takich chwilach człowiek przestaje się bać. Kiedy wszystko stracone, nie ma powodu do obaw.

XVI

Pięćdziesiąt! Sześćdziesiąt franków! Ktoś nerwowo zakasłał.

– Osiemdziesiąt pięć! Dziewięćdziesiąt!

Kiedy drągal ogłosił sto franków, sala zamarła. A licytacja trwa nadal:

– Sto dziesięć! Sto dwadzieścia! Sto trzydzieści! Poruszenie na sali.

– Dwieście! Dwieście dwadzieścia! Dwieście czterdzieści!

Zdarza się, że ktoś w twoim otoczeniu byle gówno zamienia w złoto, a ty, jak jakiś głupek, nie masz pojęcia jak to się robi. Wtedy niepokój ściska za serce.

Gość w prawym rogu to ponad wszelką wątpliwość Rosjanin. Widać z gęby. W lewym rogu tak samo. Przekroczyli już pięćset franków, a żaden nie chce ustąpić.

– Siedemset pięćdziesiąt! Osiemset!

A przecież Rosjanie znają się na sztuce, prawda?

– Tysiąc franków! Tysiąc sto!

XVII

Nie uciekniesz. Nie ma dokąd. Rudi to wie. I nie zamierza uciekać. W ogóle nie myśli o ratunku. Natomiast widzi, słyszy i czuje. Czuje twarzą, piersią, całym ciałem. Czuje narastające podniecenie zebranych.

XVIII

Gość z prawej ma przetarte mankiety. Gość z lewej – wyświechtany krawat. Jasna sprawa: zamożni klienci kupują przez podstawionych. Nie chcą swoją obecnością zwracać uwagi na arcydzieło. Nie chcą podbijać ceny.

– Trzy tysiące! Trzy tysiące trzysta!

XIX

W rzymskim Koloseum krwawe mordy na arenie wyzwalały stany potężnego seksualnego pobudzenia. Gladiatorzy podrzynali sobie gardła, zabijali słonie, żyrafy, lwy i tygrysy. Nierzadko sami trafiali w pazury i kły oszalałych z przerażenia zwierząt. Na arenę wypędzano dzieci i dorosłych, jeńców i zbrodniarzy. Zwierzęta rozszarpywały ludzi na strzępy, zwierzęta rozszarpywały się nawzajem. Ludzie zabijali zwierzęta. Ludzie zabijali ludzi. Całe Koloseum łączyło się w jednym dzikim wrzasku. I właśnie wtedy Rzymianki oddawały się najsilniejszym rozkoszom płciowym. Na czas igrzysk z całego imperium ściągały męskie prostytutki. Zamożne Rzymianki przyprowadzały do Koloseum co jurniejszych niewolników… Całe miasto ogarniało szaleństwo. Stolica świata stawała się gigantycznym siedliskiem rozpusty.

Nie potępiajmy bestialstwa Rzymian. Nie zapominajmy: wtedy nie istniało jeszcze kino. To tylko z powodu technologicznego zacofania oglądali te masakry na żywo, a nie na panoramicznym ekranie.

Od tamtych odległych czasów ludzka natura nie zmieniła się ani na jotę. Jedyne czego nauczyliśmy się, to ukrywać własną krwiożerczość. Przynajmniej czasami. Ale tu, w szkarłatnym półmroku, możliwość zobaczenia zabójstwa na żywo podziałała na kobiety elektryzująco. Rudi Mazur czuje to podniecenie, widzi falujące biusty, trzepotanie nozdrzy. Słyszy bijące wspólnym rytmem, pobudzone kobiece serca.

XX

Walka trwa.

– Pięć! Pięć pięćset!

Rzeczoznawca z lupą wlazł na podest, przyjrzał się pociągnięciom pędzla i kiwa do kogoś w głębi sali: nie ma cienia wątpliwości, to autentyk! To z pewnością dzieło samej Strzeleckiej.

– Dziesięć tysięcy! Jedenaście! Dwanaście! Wrzawa wzmaga się.

– Czy słyszała pani kiedykolwiek o tej… jakże jej… Strzeleckiej?

– No pewnie! A pan nie słyszał?

Ręce obu jegomości wciąż są w górze, dlatego drągal z młotkiem podwyższa poziom licytacji:

– Pięćdziesiąt tysięcy! Sześćdziesiąt tysięcy! Siedemdziesiąt tysięcy!

XXI

Osiłek wyszczerzył się i odwrócił w stronę wielbicielek. Odpowiedziały chóralnym jękiem-westchnieniem. Wtedy wzniósł topór.

XXII

Doszedł do okrągłej kwoty, na chwilę przystanął, żeby nabrać powietrza w płuca i zaraz ruszył dalej:

– Sto tysięcy! Sto dziesięć! Sto dwadzieścia!

Napięcie rośnie. Jakżeby inaczej! Każdy na sali kombinuje: trzeba włączyć się do walki, póki nie jest za późno? Może próbować przelicytować? To tu, to tam podnoszą się ręce, deklarując gotowość przebicia poprzedniej oferty. Ale główna walka toczy się między dwoma ruskimi obszarpańcami. Zresztą kto wie, pewnie specjalnie tak się poprzebierali? Zaraz któryś chwyci fortunę za skrzydła i nabędzie arcydzieło. Zaraz walka dobiegnie końca. Ktoś musi ustąpić, przecież nie będą licytować bez końca. Do cholery, przecież to mimo wszystko nie Goya. I nie Picasso.

XXIII

Nie wiadomo dlaczego Rudi Mazur pomyślał, że za chwilę zginie nie byle kto, lecz…

XXIV

Pięćset tysięcy!

W tym momencie ciszę przerwał tupot podkutych buciorów. Do sali aukcyjnej wkroczył oddział policji. Co prawda arcydzieła są chronione przez organizatorów licytacji, ale władze miasta Paryża, dowiedziawszy się o tym, co się dzieje, postanowiły zastosować nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. A cena nieubłaganie rośnie.

– Dziewięćset dziewięćdziesiąt tysięcy.

Dwaj policjanci o kamiennych gębach stanęli po obu stronach eksponowanego skarbu. Pozostali ustawili się przy wyjściu zapasowym, gotowi w każdej chwili uniemożliwić wszelką próbę kradzieży.

Drągal z młotkiem niepewnym głosem wykrztusił:

– Milion franków. – Zdezorientowany omiótł wzrokiem wstrząśniętą salę i powtórzył, jakby prosząc o wybaczenie: – Milion.

Rozdział 22

I

Drągal rozejrzał się i kontynuował licytację.

Tymczasem Paryż już huczy od sensacyjnych doniesień. Oddziały konnej policji odpierają szturm dziennikarskiej hołoty na marmurowe podwoje domu aukcyjnego.

– Milion sto tysięcy. Milion dwieście.

Do pierwszego miliona dochodzono długo. Do drugiego znacznie szybciej – przebijano po sto tysięcy: milion siedemset tysięcy, milion osiemset, dwa.

– Dwa dwieście. Dwa czterysta.

Dziesięć procent wylicytowanej ceny przypadnie właścicielom domu aukcyjnego. Z trzech milionów będzie to trzysta tysięcy franków.

– Trzy miliony pięćset! Cztery! Okrzyk z sali:

– Wody, prędko! Pani zasłabła!

II

Taka prosta myśl. I taka śmieszna: ratować siebie… Topór wzniósł się do góry, zawisł na chwilę i zaczął stopniowo, a potem coraz szybciej, rozpruwać powietrze, ze świstem spadając na jego głowę. W takiej chwili najważniejsze, to zachować spokój.

3

Вы читаете

Жанры

Деловая литература

Детективы и Триллеры

Документальная литература

Дом и семья

Драматургия

Искусство, Дизайн

Литература для детей

Любовные романы

Наука, Образование

Поэзия

Приключения

Проза

Прочее

Религия, духовность, эзотерика

Справочная литература

Старинное

Фантастика

Фольклор

Юмор