Выбери любимый жанр
Оценить:

Wybór


Оглавление


62

– I nie zwerbuje. Mazur aż się zakrztusił.

– Mylicie się, towarzyszu Stalin! Wykonała nadzwyczajną pracę przygotowawczą. Zdobyła listy dłużników najważniejszych banków hiszpańskich i francuskich. Ma spis tysięcy nazwisk dłużników na wszystkich kontynentach, również w Waszyngtonie. Jeżeli ktoś desperacko poszukuje pieniędzy, to masz go w kieszeni. Trzeba tylko umiejętnie zaproponować pomoc. A ona to potrafi. Dziś mogłaby zbudować siatki szpiegowskie we wszystkich stolicach europejskich i w Waszyngtonie na dokładkę. Wystarczy, że powybiera z listy co grubsze ryby. Wśród dłużników mnóstwo jest miernoty, ale trafiają się i wielkie szychy. Ukrywają bankructwo, dla większej forsy są gotowi na wszystko. Nie wiem, kto figuruje na tych listach, ale może tam być każdy, nawet doradca samego Roosevelta…

Mazur urwał w pół zdania. Zrozumiał, że się zagalopował.

– No, dobrze, jeżeli nie doradca prezydenta USA, to jakiś podsekretarz, szyfrant w Departamencie Wojny, czy ktoś z sekretariatu dyrektora FBI. Albo szef waszyngtońskiej policji. Czemu nie? A ona tylko przebiera, jak ulęgałki w koszu.

– A więc nie uciekła?

– Pewnie, że nie. To nieporozumienie. Kamuflaż.

– Brzmi nieprawdopodobnie…

– Moja szkoła. Kazałem jej szukać własnych dróg. Niebanalnych. Niezwykłych. Dziewiczych. Żeby nikomu nie przyszło na myśl, że jest stalinowską agentką.

– Namalowała jakiegoś abstrakcyjnego bohomaza!

– A co, wolelibyście, żeby socrealistycznego?

– Spiknęła się z białogwardzistami!

– To może miała wstąpić do Hiszpańskiej Partii Komunistycznej?

– Zbliżyła się z czołowymi bankierami, uważają ją za swoją!

– Przecież nie zacznie od organizowania kołchozów!

– Czarodzieju, nie mam więcej argumentów.

– Wiesz, towarzyszu Stalin, w pewnym sensie przebiła nawet ciebie.

– Mnie?!

– Ty napadałeś na banki, a ona uznała, że banki trzeba wspierać, brać pod kuratelę. No cóż. Byłem jej przeciwny. Ale przegrałem. Zwołuj Politbiuro. Wejdę pod stół i ogłoszę, że jestem dupek żołędny.

– Nie trzeba, Rudolf. Przegraliśmy wszyscy. Nie doceniliśmy Feniksa. Teraz widzę, że pracowała dla nas jak nikt dotąd. Dokładnie trzymała się instrukcji, żadnej nie naruszyła. A my nie rozumieliśmy tego. Trudno, temat jest zamknięty, nic nie poradzimy. Właśnie w tej chwili ją likwidują.

XX

Głowa wschodniej piękności Szeherezady eksplodowała.

Koń szarpnął gwałtownie, stanął dęba. Zdekapitowane ciało runęło z siodła. Wkoło podniósł się straszliwy wrzask.

Panika, histeria i kompletna dezorientacja zwalają z nóg gości na tarasach „Son Vida”…

Gdzieś w oddali huknął grom z jasnego nieba. To w Hiszpanii częste zjawisko. I wtedy rozległy się krzyti:

– Nie żyje! Zabita!!!

Nikt nie rozumie, co się wydarzyło. Również policja. Jasne, że to nie zamach bombowy. Ale i nie kula. Kula wybija otwór, a nie rozwala głowy w obrzydliwą, szaro-burą maź. Poza tym, skąd niby miałaby być wystrzelona? Z doliny miliarderów? Balistyka wyklucza taką hipotezę. Z pobliskich gór? Niemożliwe. Za duża odległość. Wersję pocisku jednomyślnie odrzucono. Najbardziej prawdopodobne wydaje się, że głowę roztrzaskała siła niebieska…

Z tą konkluzją trudno polemizować. Wyjaśnia wszystko. A jeśli ktoś uważa, że pozostały jakieś niejasności, to niech sobie szuka innego wytłumaczenia.

XXI

Gdzieś w dole ujadają psy. Ktoś ucieka przed pościgiem. Tu, na skalnej półce, jest zacisznie. Spokojnie.

Odrzut rusznicy kopnął Makarego w ramię. Tłumik zniekształcił dźwięk wystrzału i skierował go w niebo. Tylko żmija czmychnęła z kamienia i jaszczurki uciekły w cień.

Grupa nie ma się co śpieszyć. Może w spokoju nacieszyć oko dobrze wykonaną robotą. Człowiek lubi podziwiać efekty swojej pracy. Niełatwo było wytropić Feniksa. Wytropili. Niełatwo było jednym strzałem rozłupać czaszkę. Rozłupali. Zawsze gotowi. Do realizacji kolejnych zadań partii i rządu!

Przez celownik, przez lornetki, przez dalmierz artyleryjski grupa z zainteresowaniem śledzi skutki przeprowadzonej operacji. Przed „Son Vida” istne szaleństwo…

Szyrmanow klepie Makarego po plecach:

– Zuch! Gdybyś odmówił wykonania zadania, dostałbyś w czapę z Lugera. A tak czeka cię odznaczenie. Nie wiem, czy Order Lenina, ale na Czerwony Sztandar zasłużyłeś na pewno. Obaj zasłużyliśmy.

Makary pogłaskał rusznicę o dziwnej nazwie SA. Niezła maszyna! Zamek rzygnął łuską pocisku. W powietrzu rozwiał się lekki dymek i gorzki zapach prochu, który ma się ochotę wdychać.

I w tym momencie Makary doznał olśnienia. Już wie, co oznacza tajemniczy kryptonim SA.

Stalinowski Argument.

Epilog

Czyste niebo nad Hiszpanią.

W Hiszpanii nie zdarzają się uporczywe deszcze. A tym bardziej deszcz ze śniegiem, chrzęszczące krople z kryształkami lodu. Obrzydliwa słota należy tu do rzadkości. Najczęściej spadają ciepłe, śródziemnomorskie ulewy. Z pogodnego nieba niespodziewanie zwalają się kaskady czyściutkiej wody, zalewają ziemię i skały, morza i porty, wiatraki i gospody, dymiące parowozy i biegnących podróżnych. Woda raptownie przybiera, wyschnięte strumyki i potoki zamieniają się w rwące, mętne rzeki, unoszą do morza głazy, drzewa wyrwane z korzeniami, nieczystości, wóz drabiniasty jakiegoś chłopa – krusząc i miażdżąc to wszystko o występy granitowych skal. Nagle potop kończy się jak nożem uciął. Słychać jeszcze pojedyncze grzmoty, błyskawice przecinają niebo – i już słońce rozświetla krajobraz kolorami tęczy. Wszystko wysycha w jednej chwili i tylko drżące krople lśnią na rozłożystych liściach.

I znów zamorski, afrykański skwar bierze Hiszpanię w posiadanie, wysusza ziemię, bagna i koryta rzek, wpędza w ciężki, lepki, południowy sen pełen koszmarów.

Pod palącym słońcem Hiszpanii, po rozgrzanych skalnych uskokach, przez cierniste krzewy tarniny, bezszelestnie jak złota jaszczurka, prześlizguje się umorusany i obdarty podrostek. W górę. Na szczyt. Do starego zamczyska. Do wspaniałego hotelu „Son Vida”. To nie miejsce dla obdartusów. Tam nie wpuszcza się łachmaniarzy. Po to wystawiono warty w wąwozie, jedynym wejściu do doliny miliarderów. I policyjne posterunki. I patrole z psami. Dlatego do obcych strzela się tutaj bez ostrzeżenia. Do naszego obdartusa też strzelali. Spuścili za nim sforę psów. Ale obdartus umie sobie radzić. Nie takie kordony już przechodził. Ma doświadczenie.

Zgubił pościg psów. Zmylił tropy. Teraz – w górę, wyżej i wyżej. W dole zielona dolina z miniaturowymi białymi rezydencjami. Błękitne baseny. Sady cytrynowe i palmowe gaje. Pośród kwiecistych zarośli z gór spływają wartkie potoki. Nad samym morzem szklą się solankowe błota okolone sitowiem.

Słychać szczekanie psów, krzyki pościgu. Ochroniarze nie spoczną, póki intruzowi łba nie przedziurawią. Psy nie umilkną, aż go nie rozerwą na strzępy. Dlatego obdartus wyrywa przez mokradła, przez kaleczące pędy turzycy, chmary wygłodniałych komarów i chlupot topieli pod stopami. Gna w suche, pokryte pyłem zarośla. Teraz z trudem łapie oddech, ociera rękawem słony pot z twarzy. Zmierza tam, gdzie jego pojawienia najmniej można się spodziewać: na szczyt góry, do „Son Vida”. Tam, gdzie psów jest najwięcej, gdzie ochroniarze są najbardziej bezwzględni: na bal. Dziś są tam wszyscy możni Hiszpanii i Europy.

Wzgórze z zamkiem i hotelem oraz dolinę miliarderów otaczają ponure grzbiety łysych szczytów. Odległy o kilka kilometrów łańcuch tworzy niemal zamknięty krąg. W miejscu, gdzie krąg się nie domyka, połyskuje dalekie, morze. Widać miasto nad wodą. Jak z samolotu. Na lśniącym lustrze szerokiej zatoki, niczym leniwy morski potwór, zagnieździł się brytyjski pancernik, eskortowany przez kilka mniejszych jednostek. Naturalnie, to HMS „Nelson” i sześć niszczycieli. „Nelson” ma niezwykłą sylwetkę: prosty dziób i bardzo niski profil. Ale to tylko złudzenie. Burta wydaje się niska, ponieważ pancernik jest niewiarygodnie długi. I niewiarygodnie szeroki. Czy tę sylwetkę można pomylić z innym okrętem? Na świecie jest jeszcze jedna taka sama jednostka: brytyjski okręt liniowy HMS „Rodney”. Ale każdy, kto choć trochę orientuje się w tych sprawach wie, że „Rodney” przebywa obecnie w Singapurze. A więc na Majorkę zawitał „Nelson”.

W razie wojny dobrze byłoby mieć na Balearach nielegalną rezydenturę. Gibraltar blisko. Barcelona, Afryka, Francja i Włochy… Nie przypadkowo morze zwie się śródziemnym. W każdej możliwej konfiguracji wyspy będą miejscem o znaczeniu strategicznym.

Ale ludzie nie dostrzegają zbliżającej się wojny. Jej oddechu nie słyszą marynarze „Nelsona”, ani ich dowódcy, ani dziennikarze na lądzie, ani posłowie w parlamencie, dyplomaci w ambasadach, generałowie w sztabach, ministrowie w rządzie. Zbliżającą się wojnę dostrzegają tylko wywiadowcy i czarodzieje.

Oberwaniec jest coraz wyżej. Należy do tych, którzy uważają początek drugiej wojny światowej za coś naturalnego i nieuchronnego, jak zaćmienie Słońca w precyzyjnie wyliczonym momencie.

A międzynarodowej publiczności, rozbawionej pod palmami na tarasach „Son Vida” nadciągająca wojna nie pojawia się nawet w koszmarach sennych. Co innego im w głowie. Są zajęci. Tańczą. Śmieją się. Piją napoje orzeźwiające. I rozgrzewające. Całują się. Dzisiaj jest bal. Dzisiaj przybędzie tutaj najcudowniejsza istota na archipelagu i w całej Hiszpanii – Anastasia de Streleza.

3

Вы читаете

Жанры

Деловая литература

Детективы и Триллеры

Документальная литература

Дом и семья

Драматургия

Искусство, Дизайн

Литература для детей

Любовные романы

Наука, Образование

Поэзия

Приключения

Проза

Прочее

Религия, духовность, эзотерика

Справочная литература

Старинное

Фантастика

Фольклор

Юмор